Jedziemy po Lunę...

2012-01-21 08:00

No i stało się... Po długich pertraktacjach z własnym sumieniem i rozsądkiem postanowione: sobota rano wyjazd do Radomia po psiaka... 

Pierwotna wersja zakładała, że jedziemy już w czwartek 18 stycznia, lecz zmienna i niepewna pogoda, zawirowania w pracy uniemożliwiły nam wcześniejszy wyjazd. I bardzo dobrze. Przynajmniej mieliśmy więcej o 2 dni, a właściwie 2 wieczory by przygotować się na powitanie nowego członka naszej rodziny.


Zaopatrzenie: kilka zabawek, miski, obroża, smycz... kurcze, nigdzie nie można kupić karmy, którą Luna je... No nic, trzeba będzie porposić o mały zapas...


Przygotowanie domu: wszystkie łatwo dostępne i niebezpieczne rzeczy (chemia w łazience, moje narzędzia, z racji zamiłowania walające się w moim pokoju części komputerowe itp) oraz oczywiście wygodne legowisko, które powstało z połączenia starej narzuty na fotele i starego bawełnianego koca.

 

Ok, wszystko gotowe, nawet samochód zatankowany pod korek. Piątkowa noc minęła niecierpliwie, to chyba najdłuższa noc od wieków.

Jest 6:00 - pobudka. Nerwówka oczywiście jak przed własnym ślubem. Wybiła 8:00 a my już w aucie gotowi do drogi. Przygotowane kanapki, termos z mocną kawą (w końcu to zima i zawsze możemy utknąć w niezapowiedzianej burzy śnieżnej). Nigdy nie udało nam się tak punktualnie wyjechać...

 

Przed nami dokładnie 427km, lekkie chmurki na niebie, temperatura kilka stopni na minusie, drogi czarne i suche, ruch jak na sobotę nawet spory. Już po 40km pan Hołowczyc na siłę chce mnie prowadzić inną trasą niż sobie ułożyłem - krótka wymiana ciosów palcem po ekranie i gościu się opamiętał. Dobrze, że ustawiłem w tej gadającej mapie ostrzeganie o przekroczeniu prędkości - założenie jedziemy bezpiecznie, przepisowo i ekonomicznie łatwiejsze do zrealizowania. Jesteśmy w Jędrzejowie, jakieś ciężkie chmury pojawiają się na niebie, robi się ciemniej. Nagle zaczyna się obfity opad gęstego śniegu, który towarzyszy nam aż za kielce. Zaczynają mnie denerwować samochody jadące w długim sznurku z przeciwnego kierunku. Co chwilę któryś rwie się do wyprzedzania zmuszając mnie często do ucieczki prawie na pobocze. No tak - Warszawa jedzie na narty. Wyścig szczurów nawet na drodze - muszę być przed wszystkimi - jedyny cel jaki im przyświeca. Aż mam ochotę się zatrzymać i pacnąć kilku śmiałków by pod własnymi stopami poczuli jak jest ślisko. Ok, nie stresuję się - przed nami jeszcze spory kawałek drogi. Wreszcie wjazd na ekspresówkę. I nawet pogoda się poprawia. Zza chmur przebija się ostre styczniowe słońce. Pięknie... 

Wreszcie po ponad 3 godzinach jazdy widzimy tabliczkę Radom. Już prawie... No tak, Pan Hołowczyc znów coś zamieszał i kieruje mnie przez centrum miasta, niech mu będzie. Przy okazji zaliczymy stację bo natura daje znać o sobie a i szyby przyda się przemyć. 10 minut postoju i ruszamy do naszej Luny.

Udało się, prawie idealnie o czasie meldujemy się u Kasi - właścicielki szczeniaczków. Luna już na nas czeka. Jakaż ona śliczna, słodka i grzeczna. 

Jest trochę zestresowana, co rusz kładzie uszka, ale dzielnie siedzi i pozwala się głaskać, dotykać, przytulać...

 

Po rozmowie oczywiście na temat Luny, ładujemy się już w komplecie do auta i... czas na powrót... Do domu, naszego domu z nowym jego lokatorem.

Mamy obawy, jak Luna zniesie podróż, czy będzie spokojna, czy nie dostanie choroby lokomocyjnej. Staram się jechać jeszcze bardziej delikatnie, unikam wszelkich gwałtownych zachowań. A Luna... śpi sobie grzecznie rozłożona na 3/4 tylnej kanapy. No to jedno wiem, podróż będzie spokojna.

I tak też było. Przez prawie całą drogę Luna słodko spała sobie, a jak nie spała to podjadała karmę. Spokojnie po 4 godzinach zawitaliśmy w domu. Jedyny incydent jaki się nam przytrafił, to wymioty Luny, ale w dziwnej chwili. Parkując już przed blokiem samochód Luna się budzi, zatrzymuję auto, gaszę silnik - Luna na powitanie puściła pawika... No ok... to z powodu śląskiego powietrza...

 

I tak oto minęła lwia część soboty. Luna po przyjściu do nas skrupulatnie obwąchała całe dostępne mieszkanie. Zaglądnęła w każdy zakamarek, z leżących pod choinką zabawek wybrała sobie jedną i...uciekła pod stół... 

Tutaj znajduje się filmik z pierwszych integracyjnych zabaw z Luną zrobiony nagrany kilkanaście minut po zrobieniu powyższego zdjęcia